Aplikacja powstała we wrześniu 2011. Powiedzmy, że w 2013 oszalano na jej punkcie. Po otrzymaniu nowego telefonu z Androidem, od razu zabrałam się do ściągania rzeczy z Google Play, które mogłyby mi się przydać. W pierwszej kolejności – Facebook. Portal społecznościowy, na którym konto ma prawie każdy z nas.
Nie masz Facebooka? Nie żyjesz. Potem gmail, youtube, aplikacja do biegania itd. Dopiero po jakimś czasie zdecydowałam dodać do mojej listy snapchat. Na początku była to niezła zabawa. Mogłam pokazać za pomocą obrazu jak mija mi dzień znajomym, którzy mieszkają wiele kilometrów ode mnie. Dzieliliśmy się ciekawymi wydarzeniami, momentami. Wymyślaliśmy oryginalne podpisy do tzw. „selfie” z przyjaciółmi. Sama lubiłam pokazywać innym co się u mnie dzieje – czyli po prostu snapować. To było coś w rodzaju pamiętnika, albo raczej albumu ze zdjęciami. Jednak w pewnym momencie oglądając „my story” (powiedzmy, że to album, który udostępniamy wszystkim znajomym lub publicznie) zauważyłam, że przeważają zdjęcia oraz filmiki z domówek, imprez i innych tego typu wydarzeń. Patrzyłam przez 200 sekund na butelki alkoholu, papierosy, spitych ludzi na podłodze i krzyki nieznanych mi osób. Nie mam nic przeciwko takiej formy zabawy, odpoczynku – niech każdy robi co chce. Jednak kiedy zaczynamy to umieszczać w internecie, staje się to po prostu żałosne.
Mam wrażenie, że snapchat to jedna wielka pogoń pt. „Pobijesz moją imprezę?” Coraz rzadziej widzę zdjęcia z wycieczek w niesamowite miejsca, ukazujące naszą pasję itd. Przestałam używać tej aplikacji. Jeśli tak to wszystko ma wyglądać, wycofuję się. To bardzo przykry fakt, że ludzie chwalą się takimi rzeczami. Niedługo publikowanie relacji z imprez stanie się naszym priorytetem.